niedziela, 12 grudnia 2010

Diabeł siedzi w windzie

Mogło być lepiej, to prawda, ale mogło też być znacznie gorzej. Nazwisko M. Night Shylamana po "Kobiecie w wodzie" stało się dla mnie raczej straszakiem niż wabikiem, więc siadałem do tego filmu z ociąganiem i właściwie tylko dlatego, że lubię takie kameralne historie, gdzie napięcie budowane przy pomocy słów i gestów, a nie głowic taktycznych i katastrof na skalę globalną.
Tutaj najciekawszy jest pomysł - pięć osób w windzie, która utknęła między piętrami biurowca. Oni próbują się wydostać, podczas gdy policja w asyście straży pożarnej próbuje się do nich dostać. Szybko wychodzi na jaw, że pasażerowie skrywają różne mroczne tajemnice i nie znaleźli się w windzie przypadkowo. Takich "Dziesięciu małych Indian" tylko, że nie dziesięciu a pięciu i nie na wyspie, tylko w kabinie windy wielkości... no, przeciętnej kabiny windy. Schemat ten sam, zabawa zresztą też: wytypować kolejną ofiarę i odgadnąć kto jest mordercą, czy też w tym przypadku, tytułowym "diabłem".
Drażnią schematyczni bohaterowie: policjant nie mogący dojść do siebie po tragicznej śmierci rodziny, żołnierz nie potrafiący odnaleźć się w cywilnej rzeczywistości, karykaturalnie obleśny komiwojażer (to chyba teraz nazywa się "przedstawiciel handlowy"), bogobojny Meksykanin. Drażni, że scenarzysta pod koniec zamiast docisnąć pedał do dechy zdejmuje nogę z gazu i funduje widzom finał rodem z moralitetu. Nie wierzę w żadne targi z diabłem, bo to są targi tucznika z pracownikiem ubojni.
Gatunku ten film raczej nie zrewolucjonizuje, bo gdzież mu tam do "Egzorcysty" albo nawet takiego "Fallen" (tego z Denzelem Washingtonem), ale trzyma tempo, jest tam jeden i drugi twist, niekoniecznie widoczny z odległości kilometra (chociaż diabła wytypowałem na samym początku prawidłowo), fajny jest też greps z cyklicznie wysiadającym oświetleniem w windzie, kiedy to diabłel daje o sobie znać. A udział pana M. Night Shylamana w tym projekcie był marginalny. Jeśli dobrze zrozumiałem jest autorem konspektu.
I przyniósł kawę.
Raz.
Może to i lepiej.